Jorn Lier Horst – „Felicia zaginęła” – Wyd. Smak Słowa
„Felicja zaginęła” to według mnie najlepsza powieść J.L.Horsta. Kolejny raz komisarz William Wistling rozwiązuje zagadkę kryminalną i tak jak obiecuje zdanie zamieszczone na okładce, historia trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.
Wszystko zaczyna się kiedy podczas prac budowlanych znalezione zostaje ciało kobiety, które ktoś ukrył w metalowej szafie i całość umieścił pod budowaną właśnie drogą. Wydaje się, że interwencja policji jest tylko czystą formalnością, bo zbrodnia za kilka dni ulegnie przedawnieniu, a ustalenie tożsamości ofiary jest bardzo czasochłonnym procesem. W tym samym czasie młody chłopak zgłasza zaginięcie swojej dziewczyny, co też na początku nie budzi ani szczególnego zdziwienia, ani nie wywołuje niepokoju wśród policjantów. W końcu w Norwegii za zaginione uważa się ponad tysiąc osób, więc jedna więcej nie robi różnicy.
Jednak te dwa zdawałoby się, odległe od siebie zdarzenia, zaczynają się splatać. Od tego momentu śledztwo nabiera tempa a tajemnice mnożą się jak grzyby po deszczu. Czy obydwie kobiety były ze sobą powiązane, czy sprawcą jest ta sama osoba, a może młodsza zginęła, ponieważ odkryła jakąś tajemnicę z przeszłości? Pytania mnożą się także w głowie czytelnika. Czy to możliwe, że sprawca czekał 25 lat, bo tyle minęło od pierwszego zabójstwa, aby zabić drugi raz? A jeśli tak to dlaczego? Kiedy jeszcze okazuje się, że zaginiona dziewczyna była w ciąży, a w tle zaczyna majaczyć kazirodczy związek, historia robi się naprawdę intrygująca. I kiedy przy końcu książki już wydaje się, że wiemy kto jest mordercą, jak z pudełka wyskakuje prawdziwy sprawca, który z resztą był cały czas blisko komisarza a przez to i czytelnika.
Polecam miłośnikom kryminałów, a przede wszystkim wielbicielom komisarza Wistlinga. Czyta się to jednym tchem, bo tyle w tej powieści zagadek i znaków zapytania, że samemu chce się w końcu znaleźć i poukładać elementy łamigłówki. Mnie najbardziej podobają się postacie jakie stworzył Horst, nie tylko komisarz, ale także towarzyszący mu współpracownicy. To są ludzie z krwi i kości, których można by spotkać na ulicy. Mroczna okładka oddaje mroczną treść książki, a ilość stron 351 powoduje, że jeśli lekturę zaczniemy w piątek wieczorem, to na pewno skończymy w sobotę przed śniadaniem. Gorąco polecam i czekam na kolejne przygody Williama Wistlinga.